Branża przewozów autobusowych jest na niechlubnym podium tych, które najbardziej ucierpiały na światowym kryzysie wywołanym pandemią Covid-19. Do innych należy branża gastronomiczna, hotelarska, lotnicza czy przewodnicka - wszystkie związane z ruchem turystycznym, który zamarł.
O Covid-19 głośno zaczęło być w lutym 2020 roku, kiedy w Wuhan zaczęła się epidemia wirusa. Już wtedy nadciągający kryzys odczuły te firmy przewozowe, które miały podpisane umowy z chińskimi biurami podróży. Zamrożenie ruchu lotniczego z Chin wymusiło odwołanie wszystkich wycieczek grupowych z tego kraju. A nie ukrywajmy, to jeden z najlepszych, najbardziej dochodowych klientów w tej branży. Wysokie i pewne napiwki, dodatkowe płatności za bagaże i podstawa za dzień pracy były najwyższe spośród wszystkich odwiedzających nas narodowości. Oczywiście ostatnimi laty biura podróży próbowały uszczknąć dla siebie jak najwięcej z tego tortu, ale nadal branża walczyła o tego klienta zarówno nowymi, leasingowanymi autokarami jak i angielskojęzycznymi kierowcami obytymi w Europie. I to ci przewoźnicy pierwsi otrzymali bolesny cios, który dla wielu okazał się nokautem. Kiedy po miesiącu okazało się, że nie ma perspektyw na realizację zleceń z Chin, firmy, które leasingowały po kilkanaście, czasem kilkadziesiąt nowiutkich autobusów nagle zostały z kosztami, których nie były w stanie utrzymać, zwłaszcza po zimie. Istnieje wiele przypadków, w których floty dużych firm przewozowych zostały zlicytowane przez banki, co oczywiście było problematyczne również dla banku, bo sprowadzenie autobusów do Polski z różnych parkingów całej Europy nie jest łatwe, a na pewno nietanie.
Po zapaści firm obsługujących Chińczyków przyszedł czas na inne narodowości. Najpierw trzeba było pożegnać się z wizją zarobku w okolicach Świąt Wielkanocnych, lecz nadal tliła się nadzieja na odbicie w wakacje. W okolicach maja i czerwca wiadomo było jednak, że turystów w Polsce nie będzie. Hiszpanie, Włosi czy Niemcy masowo anulowali wyjazdy. Izrael zapowiedział, że nie będzie organizował w tym roku żadnych wyjazdów młodzieży do Oświęcimia, Berlina czy Warszawy. Nielicznym udało się zorganizować pojedyncze wycieczki dla Francuzów, ale głównie za granicą. Wraz z końcem lata i upadkiem coraz większej liczby przewoźników, tym, którzy przetrwali pozostała nadzieja na wycieczki szkolne. Ministerstwo edukacji zaleciło jednak, aby takich wycieczek nie organizować. To był gwóźdź do trumny dla branży autokarowej.
Większość firm, która nie miała wielu autobusów na kredyt, zaczęła je wyrejestrowywać oszczędzając na ubezpieczeniu. Inni postanowili skurczyć swój tabor sprzedając niektóre pojazdy. Tu jednak pojawił się duży problem. Ceny autobusów drastycznie spadły.
Na fakt spadku cen autobusów złożyło się kilka czynników:
W efekcie, jak podaje Polski Związek Przemysłu Motoryzacyjnego, spadek rejestracji nowych pojazdów w kwietniu 2020 w porównaniu do roku 2019 wyniósł 76%, natomiast spadek rejestracji autobusów w ogóle wyniósł 44% rok do roku. Spadek cen autobusów sięga nawet 40% w przypadku niektórych, zwłaszcza starych modeli, do 20% w przypadku autobusów nowych. Wiele firm zastanawia się zatem, czy jest sens sprzedawać pojazd z tak dużym spadkiem wartości? To pytanie czysto retoryczne, gdyż czekanie w tym momencie to luksus, na który nie każda firma może sobie pozwolić.
Wraz z trendem wyrejestrowywania autobusów, pojawił się również temat zwolnień pracowników - głównie kierowców. Niektóre, zwłaszcza duże firmy bezlitośnie wypowiedziały umowy z miesiąca na miesiąc. Mniejsze firmy, zwłaszcza firmy rodzinne czy usytuowane w mniejszych ośrodkach miejskich, częściej decydowały się na obniżenie pensji. Temat jest trudny, gdyż związany jest z dylematami moralnymi przedsiębiorców i tragedią finansową wielu rodzin kierowców. Odpływ kierowców z branży jest tak duży, że pierwszy raz od wielu lat, firmy transportowe, spedycyjne czy przedsiębiorstwa miejskie przestały narzekać na brak chętnych do pracy. Niestety, firmy, które pozbyły się swoich kierowców, przy założeniu, że branża wróci do funkcjonowania, mogą mieć spory problem, gdyż ci często zdecydowali się na zupełną zmianę zawodu. Nagle liczba wakatów była tak mała, a liczba kierowców bez pracy tak wysoka, że wielu z nich musiało się przebranżowić. Trudno oczekiwać, że po korona kryzysie nagle wrócą do swoich starych miejsc pracy - zwłaszcza, jeśli zostali tam potraktowani źle lub tak się czują. Ta perspektywa jest jednak na razie odległa.
Ile to potrwa? Czy w przyszłym roku ruch turystyczny wróci do normy?
Te dwa pytania zadają sobie chyba wszyscy przewoźnicy autokarowi w Polsce. Ba! W Europie. Niestety informacje nie napawają optymizmem. Z wyliczeń tworzonych w celu estymacji czasu trwania kryzysu wynika, że wirus utrzyma się jeszcze co najmniej przez rok, a nawet dwa. W sytuacji, w której raportuje się kilka do kilkunastu tysięcy zachorowań dziennie, liczby uwzględniają jedynie chorych zdiagnozowanych. Rzeczywista liczba chorych jest, jak twierdza eksperci, między 6 do nawet 10 razy wyższa. Realna dzienna liczba zachorowań w październiku wynosi zatem około 60-80 tysięcy. Nadal, gdyby wysokie tempo zachorowań się utrzymało, czas potrzebny na to, aby 38 milionów Polaków przeszło tę chorobę wynosi 500 / 600 dni. A zatem między półtora do dwóch lat. Oczywiście kryzys mógłby zostać zażegnany, gdyby pojawiła się szczepionka, czy skuteczny lek, tak jak zapowiada firma Pfizer. Szybkie wprowadzenie szczepionki wydaje się jednak optymistyczne, gdyż lek nie dostał jeszcze zgody na wprowadzenie na rynek. Kolejny sezon prawdopodobnie będzie lepszy niż poprzedni, jednak skala poprawy będzie niewielka. Z informacji uzyskanych od biur podróży, dowiedzieliśmy się również, że duzi touroperatorzy już teraz przygotowują się na zmiany w turystyce nastawiając się na małe grupy. Twierdzą, że należy przygotować się na grupy rodzinne (2 do 8 osobowe) bądź grupy znajomych (do 20 osób). Oznacza to, że na zarobek liczyć mogłyby jedynie przewoźnicy posiadający w swojej flocie mniejsze pojazdy - busy i mikrobusy.
Czy nadchodzi rewolucja?
Nie należy zapominać, że prócz bankrutujących firm przewozowych, bankrutują również biura podróży. Oznacza to, że za rok, dwa rozpocznie się nowe otwarcie na rynku turystycznym. Stare umowy między biurami a przewoźnikami staną się nieaktualne. Powstaną zarówno nowe biura turystyczne, jak i nowe firmy przewozowe, które będą szukać stałych zleceń na nowych zasadach. Już teraz należy się na to przygotować. Rewolucja polega również na cyfryzacji branży. Niedługo do lamusa odejdzie stary, telefoniczny czy mailowy sposób pozyskiwania klienta. Na zmiany wskazuje rozwijanie się podstron branżowych i aukcyjnych na portalach typu Facebook. Nowinką jest również portal nimbusy.pl, który wprowadził zautomatyzowany sposób obliczania ceny i rezerwacji przejazdów u wybranego przewoźnika w kraju. W ten sposób komunikacja i zamówienie są automatyczne i nie wymagają kontaktu telefonicznego klienta z przewoźnikiem. Wydaje się, że może to zadziałać przede wszystkim wśród klientów indywidualnych, takich jak organizatorzy pielgrzymek, wycieczek szkolnych, prywatnych wyjazdów na narty / kajaki, a zwłaszcza wesel, a zatem tych klientów, którzy pierwszy raz szukają firmy przewozowej, a nie wiedzą gdzie szukać. Jak zapewniają właściciele portalu, ma on również posłużyć jako baza dla nawiązywania stałych zleceń między organizatorami wycieczek (również tych zagranicznych) a firmami przewozowymi bez ingerencji pośredników.
Czy rzeczywiście po automatyzacji branży hotelarskiej (booking, trivago, airbnb) nadchodzi również cyfryzacja branży autokarowej? Być może rzeczywiście covidowy kryzys zmienia branżę autokarową nie do poznania i obudzimy się w nowej rzeczywistości